wtorek, 5 maja 2009

czytam cz.2 Charles Bukowski "Kobiety"

po bardziej ambitnej książce czas na trochę prymitywnych żartów. stary zbok wciąż w formie. znowu widzimy świat oczami Henry'ego Chinaskiego, który po 14 latach rzucił pracę na poczcie i wrócił do pisania. i od razu zgłosiły się kobiety, pierwsze od dobrych kilku lat. i to one są bohaterkami opowiadań. dużo cynicznego spojrzenia na świat, dużo świntuszenia, trochę obrazów przygnębionego i zrezygnowanego człowieka zmęczonego życiem. książkę się kapitalnie czyta, choć nie jest taka płytka jakby się wydawało po fragmentach (w każdym opowiadaniu Henry upija się do nieprzytomności lub gorzej oraz zdobywa kolejne kobiety). wczoraj popłakałem się ze śmiechu w kilku momentach. polecam fanom Charlesa

niedziela, 3 maja 2009

Piątek w piątkach, czyli Daniel Drumz gra rap w 55

weekend majowy zapisze się w mojej pamięci w postaci lenistwa i imprezy w klubie 55 w piątek. tak naprawdę była to jedyna ciekawa propozycja na weekend w stolicy. ale jak zwykle po kolei.

na miejscu byłem o 22.coś i hm zastałem ochronę, barmanów i djów. not nice. postanowiłem uzupełnić płyny eksploatacyjne w pubie i wrócić. ok północy wszystko już miało jakieś tam ręce i nogi. niestety nie jestem pewien kto grał, ale pod kątem selekcji początkowo był to prawdopodobnie Daniel Drumz, poźniej kto inny. no i leciały rapy, same hiciory i klasyki- wieczór pod znakiem Q-Tipa i ATCQ




ale też innych gwiazd, np. Beastie Boys itp.
za to kolejna część występu, myślę, że już nie Daniela, to ukłon w stronę muzyki popularnej w szerokim tego słowa znaczeniu. chyba chcieli rozbujać publikę, która stawiła się w oszałamiającej ilości 40 osób. i poleciały jakieś conga, ale także ku mojej uciesze Depeche Mode, do których miłość odziedziczyłem w genach po ojcu:


generalnie na +, chociaż ludzie mogliby zacząć chodzić znowu do klubów. pozdrawiam sympatyczną koleżankę.

środa, 29 kwietnia 2009

poniedziałek, 27 kwietnia 2009

Tatarak

właśnie wróciłem z kina. nowy film Wajdy ma 2 płaszczyzny: dokumentalną- relacja Jandy na temat śmierci swojego męża oraz fabularną-ekranizacja opowiadania "Tatarak" Iwaszkiewicza. już nie będę się rozwodził na temat fabuły itd, bo można sobie przeczytać dużo lepszą recenzje, np. tutaj, natomiast trochę więcej o moich odczuciach. same wypowiedzi Jandy są wzruszające (bo prawdziwe) i poniekąd część fabularna też niesie ze sobą pewnego rodzaju ładunek emocjonalny. mimo to całość dla mnie wypada, powiedziałbym, niesmacznie momentami. w jednej scenie Janda obściskuje się z młodym aktorem, by zaraz mówić o szczegółach śmierci swojego męża. dosłownie. chociaż samo zakończenie i zestawienie rzeczywistości z fikcją jest bardzo udane (w świetny sposób łączą się 2 dość odległe historie). jeśli chodzi o pomysł (choć z drugiej strony to w pewnym sensie nieszczęśliwy wypadek, że ten film przybrał taką postać), to jest naprawdę interesujący, choć sama forma mnie w 100% nie przekonuje. rozumiem, że Janda w ten sposób godzi się z faktami, w końcu ona zawsze była dość ekspresywna. mimo to zastanawiam się, czy za jakiś czas uzna taką otwartość za dobrą decyzję.

Weekend

ten weekend na pewno był jednym z lepszych pod względem ilości odwiedzonych miejsc. ale po kolei:

PIĄTEK
urodziny Balsamu. o godzinie 22 nie było prawie nikogo, klub zapełnił się może w 1/4 lub 1/3. na początku grał Envee wraz z Seanem Palmerem, który chciał być w piątek czarnym raperem. udało się tylko trochę. sam Envee grał same hiciory np.


musiałem dolać trochę paliwa w postaci piwa, żeby wytrzymać do występu gwiazdy wieczoru. Kraak & Smaak zaczęli przed 1 bodajże, chociaż sam występ był dość daleki od profesjonalizmu. jeden z nich co prawda stanął przy gramofonach, natomiast drugi czasami brał do ręki mikrofon, a trzeci przez cały czas siedział z boku i palił papierosy. not nice. zaczęli całkiem w porządku, chociaż potem było różnie.
było:

albo nawet:


ale też Daft Punk. no proszę, myślałem, że artyści ich pokroju będą potrafili zabawić publikę czymś bardziej "wyszukanym".

SOBOTA
zacząłem od domówki u kolegi, by prędko przenieść się do Hydrozagadki, gdzie grali znani i lubiani J-Son i Funkoff. była to impreza teoretycznie Warszawskiej Nike, która chyba zrobiła sobie żart. właściciel był tylko na początku stawiając 2 figurki przed dj-ką, zero plakatów albo promocji, a o 23 może ze 30 osób w całym klubie. na szczęście grający stanęli na wysokości zadania grając świetne numery, np.
Jazzanova - I Can See (Holy Ghost! remix)

a także dubstep house, o którym dowiedziałem się od Funkoffa
ok. północy wszystko się rozkręciło, trochę sie pobujałem i pojechałem dalej, tym razem do Jadłodajni.
na miejscu spotkałem Bartka, ale nie doczekałem jego występu. widziałem tylko końcówkę setu Dużego Pe, który grał same houseblogowe bangery. siedzę teraz w trochę innych gatunkach (blog housami i pochodnymi jarałem się ok. rok temu), ale całkiem przednio się bawiłem. potem grali Cartel Communique pierwszorzędne mash-upy. niestety z powodu stężenia alkoholu i późnej godziny nie jestem w stanie podać przykładów. z całego pobytu w jadłodajni w głowie utkwił mi jeden kawałek, którego nie znałem wcześniej za bardzo, a który ma naprawdę niezłą część wokalną (tu remiks Skreama):



pozdrawiam wszystkich, którzy mi towarzyszyli przez weekend i przyczynili się do tego, że zaliczam go do bardzo udanych.

czwartek, 23 kwietnia 2009

Mama Selita @ Obiekt Znaleziony

trochę spóźniony wpis, ale dzisiaj cały dzień "coś". w środę o godzinie późno wieczornej wstąpiłem do Obiektu Znalezionego na występ rzeczonego Mama Selita. To już mój drugi koncert tego zespołu, poprzedni zaliczyłem bodajże w zeszłe wakacje (wtedy zespół zaprosił do wspólnego występu plakat z Yodą) i w sumie drugi raz się nie zawiodłem, mimo że to już drugi raz poszedłem z rekomendacji znajomego (muzycznie ufam głównie sobie). Tym razem było chyba nawet lepiej. Kameralnie, może z 50 osób tuż przed zespołem, gorąca atmosfera, tłusty bas spływający po ścianach, żywiołowy wokalista (w ogóle wszyscy dawali radę -wokal, bas, gitara, perkusja)- funk wylewał się z klubu. Na pewno ogromną zaletą zespołu jest ich energia, której dają upust na żywo, szczególnie, gdy jest to taki mały koncert; studyjnie wypadają na pewno nie tak dobrze. Jeśli miałbym zarzucić sobię polską, funkową płytę do odtwarzacza, to w wypadku Mama Selita nie miałbym kompleksów wobec przedstawicieli "pryszczatego funku" z zagranicy. W Polsce też można grać covery Jamesa Browna i Red Hot Chilli Peppers ("Give it away").

wtorek, 21 kwietnia 2009

słucham dziś