
przybyłem specjalnie późno, Bonobo zaczął tak niecałą godzinę poźniej. bez patrzenia na scenę można było bez pudła rozpoznać grającego po pierwszym kawałku. na początku spojnie, jakieś połamańce- szybsze, wolniejsze, lżejsze, cięższe, trochę latino do tego. poleciały hity z days to come, ale też pewnie z innych płyt (których dawno nie słuchałem). sam Bonobo ciągle się bujał i wyglądało na to, że sam się dobrze bawi. w pewnym momencie poszedł w drum'n'bass(!), co chyba trochę zdziwiło obecnych (ale reakcja była bardiej niż poprawna). potem na zmianę dramy, jazzdancy, połamańce. w sumie trochę ponad 2 godziny niezłej uczty muzycznej. aż zacząłem się gibać i zrzuciłem trochę kalorii.
generalnie jestem zadowolony z tego, że wydałem ## pięniędzy na bilet.
a i dziękuję Bognie i Rafałowi za umilenie wieczoru.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz